Dostałam czarną ramę, którą miałam "odczernić" i "postarozłocić" za niewielki nakład finansowy.
Phi! Prościzna.
Chemia odczerni, a do złoceń przeróżnych preparatów jest od groma i jeszcze trochę - pomyślałam.
A potem zobaczyłam ową ramę wraz z milionem rowków.
I mina mi zrzedła...
Nie poddałam się i przystąpiłam do działań oczyszczających.
Po pierwszych 3 cm (słownie: trzech centymetrach) odpuściłam.
Dotarło do mnie, że życia mi na tę robotę nie starczy.
Nie jestem do końca pewna, ale myślę, że ktoś tę ramę opalił, a potem czymś swe dzieło zabezpieczył.
Zapach przy szlifowaniu podpowiadał mi właśnie takie rozwiązanie autora.
Nie zostało mi nic innego jak tylko koszmar zmienić w atut.
Tak więc ile miałam pary w wypadających z zawiasów kończynach górnych to odczerniłam.
Ale bez uporu maniaka.
No i potem zostało mi już tylko użycie wszelkiego posiadanego złota i zmianę wdowy w dostojną damę.
Szału nie ma, ale jest lepiej.
Dużo lepiej. :)