Decoupage - to moje hobby. Inne techniki? - też je lubię :)

niedziela, 7 lutego 2016

Mixmediowy początek roku

No bo czemu nie?
Znam się na tych wszystkich "zamglonych freakach" jak kura na pieprzu, ale co tam!
Jak wracać na blogowe łono to z przyjemnością i uśmiechem. :)
Przepraszam wszystkich znawców tematu za to co pokażę poniżej, ale mam dystans do siebie, więc całkowicie zezwalam na salwy śmiechu. :D
Na początku był zeszyt zwany kołonotatnikiem.
A potem w doborowym towarzystwie w Poznaniu zostałam namówiona do ozdobienia owego zeszytu.
Nie wiem czego używałam po czym, a czego przed czymś innym, bo wszystko co mi wpadło w ręce widziałam po raz pierwszy i nie bardzo wiedziałam czy używać pędzla, gąbki czy szpachelki. :)))
Wróć.
Preparaty były mi znane, ale używam ich w zupełnie innym celu, o!
Jedyne czego nie znałam i czego nie pokochałam to mgiełki.
Matuchno Bolesna, cóż to za pomysł, żeby coś co jest zawiesiną sprzedawać w atomizerach z dziurką wielkości włosa! ;)
Kilometry, które zrobiłam na trasie krzesło-umywalka wypełniłyby śmiało niejeden maraton...
W końcu ukręciłam łeb kilku i ciapnęłam z grubej rury.
Nooooooo, i to mi się spodobało, bo kolorki intensywne i ładnie sie na pracy rozlewały tworząc ciekawe plamy.
Jakież było moje zdziwienie kiedy dostałam do ręki bure mazidła i usłyszałam polecenie z ust V.:
"Teraz to zamaluj".
"Cooooo??? CAŁE???" - spytałam z nadzieją, że może moje uszy czegoś nie dosłyszały
"CAŁE, nie marudź" -  rozwiała moje złudzenia V.
Kolorowe plamy płakały z rozpaczy kiedy rozmazywałam im na twarzy matowy i mało barwny makijaż.
Całość wyschła dość szybko, a ja usłyszałam następne polecenie:
"A teraz to wytrzyj" - V. była bezlitosna
"Całe...?" - spytałam juz teraz bardzo nieśmiało
"Ja Ci nic nie sugeruję, ale tylko trochę" - rzuciła znad blatu V.
Zaopatrzona w bawełniana skarpetkę zaczęłam działać.
Najpierw powoli, jak żółw ociężale iiiiiiiiiii......... ruuuszyła maszyna!
Spod szaro-burej warstwy zaczęły do mnie mrugać kolorowe plamki, co za ulga, uuuffffffff.....
Niczym rycerz z mieczem w dłoni ruszyłam z odsieczą, by uratować wesołe akcenty okładki.
I jak już byłam blisko całkowitego sukcesu jakby zza ściany usłyszałam głos V.:
"OCZADZIAŁAŚ?! Dosyć tego darcia, bo będziesz musiała znowu to zamalować!"
Podniosłam wzrok ponad niewidzialny mur, wyprostowałam kręgosłup i oniemiałam.
Z drugiej strony blatu leżały dwa zeszyty ozdobione przez koleżanki V. i A.
Ciemne, mroczne, piękne...
No cóż.... Dobrze, że V. NICZEGO NIE SUGERUJĄC jednak panowała nad moimi ruchami...
W przeciwnym wypadku nie byłoby co pokazać :D
















P.S. Jakiś czas temu obiecałam bywać częściej u Was i u siebie.
Niestety życie weryfikuje nawet bardzo niewielkie plany.
Jednym słowem więzadło promieniowo - łokciowe nie pozwoliło mi przez dłuższy czas na jakąkolwiek działalność.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i ręka jest już w pełni sprawna.
Teraz już tłumaczenia nie ma i trzeba się zabrać za zaległości! ;)